Jak załatwić sprawę na wsi


Napiszę Wam trochę o tym jak się mieszka na prowincji, ok? Na takiej prawdziwej, głębokiej prowincji hen za Notecią, siedem kilometrów drogą na Wieleń od Czarnkowa. Tam gdzie czas płynie tak wolno jak “Leniwa Noteć”. My jesteśmy tu nowi.  Mamy jeszcze wielkomiejskie nawyki. Wydaje nam się, że jak czegoś potrzebujemy, to zadzwonimy do odpowiedniej osoby, porozmawiamy i sprawa zostanie załatwiona. Jak nie dziś to jutro, a jak nie jutro to przynajmniej w jasno określonym terminie. To racjonalne podejście. Można ułożyć sobie plan działań i nanieść go na prostą linię kalendarza. 
Tutaj czas nie jest liniowy. Tutaj czas ma pętle, supły, fałdy. Kolejność zdarzeń jest nanizana na czterowymiarową pętle mobiusa. Nic nie poradzisz. Czasem trzeba czekać. 
Z początkiem wiosny naszkicowaliśmy nowy plan urządzenia ogródka. Szerokim gestem, miękkim ołówkiem na gładkiej kartce powstały wygodne, szerokie ścieżki pomiędzy podniesionym grządkami w układzie dostosowanym do pracy taczką. Plan zakładał przeoranie traktorem tego co zostało po latach poprzednich, pocięcie przewróconej darni glebogryzarką, przebronowanie, zagłębienie ścieżek i wyniesienie grządek miało się odbyć już ręcznie, szpadlem. Przezornie już kilka tygodni wcześniej zaczęliśmy nachodzić sąsiada co mały traktor jeszcze trzyma pod wiatą. Gdy byliśmy pierwszy raz, kazał przyjść za tydzień - bo ziemia jeszcze zmarznięta, nie ma co gadać! Po tygodniu kazał przyjść po niedzieli, bo chorował, zmęczony jest, nie będzie się umawiał. 
“Może przekopie ręcznie, co kochanie?” - zapytałem żony wiedziony niezdefiniowanym jeszcze niepokojem.
Byliśmy u sąsiada w poniedziałek, na wieczór, akurat zjechał z lasu z drewnem. Powiedział, że przyjedzie w środę. Jak powiedział to powiedział, nie kazał sobie przypominać. 
Przyjechał w czwartek. Wysiadł z ciągnika, przeszedł się po naszym zagonku i zawyrokował:
  • Kuuurdeee! Tego nie idzie zaorać przecież! Jak ma orać tutaj? Górki jakieś porobiliście, doły, jak mam orać, ciągnik mi nie przejdzie!  - pojechał. 
W związku z tym, że pojechał miałem wolne popołudnie w piątek. “Pójdę sobie do mechanika”- pomyślałem. Spacerkiem, spokojnie, do wioski - “zapytam jak tam moje autko”, co jakieś dziesięć dni temu po prostu nie odpaliło i już. Musieliśmy ręcznie je wpychać na lawetę. Laweta miała być w środę, przyjechała w sobotę, ale za to z pomocnikiem już po piwku. Mechanik sympatyczny gość. Prowadzi sobie spokojnie jednoosobowo pozarolniczą działalność gospodarczą w zakresie naprawiania tego co po wsi jeździ (albo nie jeździ). Nie ma pośpiechu. Piąteczek w warsztacie trwa już dłuższą chwilę. Flaszka do połowy opróżniona na stole narzędziowym. Pomocnik dzielnie walczy z trzecim piwkiem. Majster siedzi na zydelku i bawi się jakim łożyskiem.
  • Jak tam moje autko? Wiemy już co mu jest? - spytałem, chyba za bardzo radośnie.
Pokiwał najpierw głową trzy razy w przód - na tak - potem trzy razy w bok - na nie. Wydął dolną wargę i tonem profesora medycyny powiedział:
  • Trzeba czekać! Trzeba czekać, Panie! Cholera wie! Cewkę przeczyściłem, świecie, cholera nie działa dalej. Trzeba czekać.
No nic. Poczekam. Pójdę sobie piechotą do domu, zajdę do Gienka przy okazji, o pomoc przy orce zapytam. Gienek - o dziwo powiedział, że - “nie ma problemu! Że jutro będzie! Jutro wpadnie, zaorze raz dwa, pięć dych wystarczy i zrobione, nie ma problemu!”
Tydzień później, w piątek, wracałem akurat z Poznania, stałem w korku. “Zadzwonię do Gienia” - pomyślałem - “Może dziś mi się poszczęści”. Genio o dziwo odebrał, puścił wiązkę, popił piwkiem, powiedział, że przyjedzie akurat jak ja przyjadę, w sam raz! Gdy podjechałem Geniek już był, stał przy traktorze i soczyście opisywał nasz ogródek. Ale zaorał. Poszło szybko. Czas skwantował. Przeskoczył w mgnieniu oka pomiędzy stanem uporządkowanym a chaosem w naszym ogródku. Pięć dych, piwko i po sprawie. 
  • Gienek, wiesz, trzeba by to pociąć teraz talerzem, glebogryzarką może, co?
  • Gdzieeee! Kuuurrrdeeee! Gdzie ja tu wjadę talerzami do ciebie? Jak? Glebogryzarkę mam, ale do ciągnika dużego muszę podłączyć, ale zepsuł się, nie wiem kiedy naprawie.
No i zostawił nas Gienek  z zaoranym zagonkiem. Równam to od tygodnia ręcznie szpadlem. Fajnie jest, ale wolno idzie. Pomyślałem, że skoro po sąsiedzku się nie da, to może komercyjnie sprawę załatwię - “USŁUGI GLEBOGRYZARKĄ” - znalazłem. Zadzwoniłem. Mówię w czym rzecz, że mały ogródek, że przeorany, że darń po łące została twarda, przegryźć trzeba.
  • Gdzie to Panie jest?
  • W Gajewie, za Notecią, tu jak na Wieleń droga idzie.
  • Kuuurrrdeee..... W Gajeeewieeee? To z dycha będzie, co? Kuurrrdeee, panie, to ja muszę podjechać najpierw, zobaczyć, wiesz Pan! Zobaczyć muszę, czy to w ogóle sens jest jechać tam za rzekę. Kuuuurrrr.... ale to w sobotę najwcześniej panie! Jakbyś podjechał po mnie, to autkiem skoczymy raz dwa, obrócim, zobacze i w przyszłym tygodniu bym ciągnikiem podjechał, co?
Jutro piątek. Autko ma być gotowe. Na sobotę w sam raz. :) 

Komentarze