O kurach i pożytku z nich jaki dla gospodarstwa płynie


Czyli opowieść o Kurzej Glebogryzarce co jajkami obdarza

Oto w połowie wakacji staliśmy się jajecznie samowystarczalni. Nasze kurki dorosły, nabrały ciała i pierza, a dzięki naszym zabiegom dbania o ich dobrostan, karmieniu najświeższymi odpadkami kuchennymi, doglądaniu i pilnowaniu aby ich lis czy inny jastrząb nie pochłonął nabrały też ochoty do niesienia. I to wbrew uwagom i „ludowej mądrości” sąsiadów, co to zapewniali, że bez „specjalnej”, kupionej w składnicy rolnej paszy „kury się nieść nie będą”.
Niosą się. Koguty je „depczą”, co tylko dopinguje panienki i przyczynia się do większej efektywności produkcji ekologicznych jaj z pod „kurzej, zadowolonej, dupy”!

Znaleźć takie jajko, złapać, podkraść, przytulić, zanieść do domu, do lodówki ułożyć, równo w rządku i tylko patrzeć i liczyć, jak to w magiczny sposób cztery jajeczka pochłonięte na śniadanie w postaci pysznej jajecznicy na tłustym masełku, na żeliwnej patelni smażonej, odnawiają się po południu na górnej półce w drzwiach chłodziarki. 

Jest niezwykła siła spokoju i ogromna porcja radości w tej prostej, codziennej czynności podebrania kurze świeżo zniesionego, jeszcze ciepłego jajka. Co prawda nasze kurki uparcie nie chcą nosić w miejscu, które dla nich, jako projektant kurnika wyznaczyłem i po każde jajo trzeba zanurkować głęboko w przestrzeń kurnika. Uparły się aby wygrzebać sobie gniazdo z podściółce w narożniku przeciwległym do mojej „hinterklappe” służącej do podkradania jajec. Siadają sobie małpy uparcie z drugiej strony, tuż przy „Frontklappe” - tej, która służy do czyszczenia kurnika! 

Stadko kur swobodnie grzebiących sobie w ziemi jest jednym z przyjemniejszych widoków, dla moich zmęczonych blaskiem monitora oczu. Ich powolne, niespieszne, pozornie bezcelowe wycieczki po wybiegu stanowią bardzo kojący ruchomy obraz. Mogę porównać go do wpatrywania się w akwarium pełne kolorowych rybek, z tą różnicą, że małe stadko kur daje nam jeszcze dodatkowo wyjątkowe efekty dźwiękowe. 
W tej swojej krzątaninie kury są bardzo pocieszne i tylko pozornie leniwe. Kiedy trzeba kura potrafi być tak diabelnie szybka i sprawna, że złapie przelatującą muchę, albo zadziobie czmychającą w trawie mysz. Swój sprawnościowy potencjał ujawniają też za każdym razem, gdy sypnie się im do środka jakieś smakołyki. Biegną wtedy na wyścigi aby porwać co lepsze kawałki do dzioba i uciekać z nimi dalej, ile sił w tych kurzych łapkach! :)

A zresztą…. O sprawności wolno hodowanego drobiu wie każdy kto kiedykolwiek próbował sam (albo z kolegą) złapać biegającą po polu kurę. 

Wiosną tego roku ochędożyliśmy naszym młodym kurkom dość spory wybieg zabezpieczony ze wszystkich stron i od góry mocną, gęstą siatką kupioną w jednym kawałku. Siatkę rozpięliśmy na prostych, drewnianych słupkach w miejscu gdzie rósł dziko wszelki nieużytek i chwast. Dostawiliśmy dwa kurniki i puściliśmy tą żywą machinę w ruch. Już po kilku tygodniach kurzego gospodarzenia  dziko zarośnięte poletko w narożniku działki zamieniło się w przeoraną piaszczystą pustynię. Oto chodziło! Tak oto dodatkowo i przy okazji, w efekcie nieświadomej, acz zaplanowanej synergii naszej kurki wyręczają nas w pieleniu nieużytków. 
Wykorzystując ten pomysł, pewnego letniego wieczoru, gdy wszystkie kurki poszły już spać, skorzystaliśmy z jezdnych możliwości naszych kurników i przestawiliśmy je na drugą stronę działki, do ogródka, w miejsce które na jesień ma być przygotowane do założenia grządki. Trochę trzeba było się naszarpać. Nie powiem. Pierwszy kurnik szarpaliśmy we trójkę. To znaczy ja, mój wyrośnięty, szesnastoletni syn i jeden przebywający akurat u nas gość. Jednak masa, chybotliwość i opór stawiany przy toczeniu sprawia, że przetarganie tego kloca o kilkadziesiąt metrów jest nie lada wysiłkiem. 
Z drugim nie poszło tak łatwo. Mimo, że byłem w domu sam, żona strasznie nalegała aby stan kurzych traktorów w ogródku uzupełnić i w pełni pokryć biologiczną glebogryzarką powierzchnie zarośniętego nieużytku.
Co było robić? Musiałem kloca szarpnąć sam. 
Przy najszczerszych chęciach i wykorzystaniu wszystkich zapaśnicznych umiejętności udało mi się przejechać nim zaledwie kilka metrów. Kółka grzęzły w miękkiej ziemi, kurnik tracił równowagę, kury w środku przeżywały jakiś horror. 
Trzeba było podejść do sprawy sposobem, pójść po rozum do głowy i kluczyki od multipli. 
Oto nasze ukochane autko sprawdziło się świetnie w roli ciągnika i przeciągnęło kurnik prawie, prawie na miejsce pracy. Do ręcznego przepchnięcia zostało mi raptem kilka ostatnich metrów pomiędzy grządkami. Sapiąc i klnąc ustawiłem w końcu kurnik na miejscu. 
Następna dnia rano rozpięliśmy wokół niego siatkę tworząc kurkom pośród zieleni przestronny wybieg. Stało przed nimi kolejne, ważne zadanie w naszej pseudo-permakulturowej gospodarce: miały wyręczyć właścicieli w przygotowaniu kolejnej parceli gruntu dla urządzenia podniesionych grządek, w sam raz do jesiennego wysiewu wczesnowiosennych roślin. 
Taką przeoraną przez kurzy zastęp ziemię przykrywa się potem wyciągniętą z kurnika podściółką, którą najlepiej wymieszać z popiołem lub kompostem aby zbilansować poziom organicznego węgla w miejscu przyszłej hodowli. Ale to już całkiem inna opowieść.




Komentarze